Tłumaczenia w kontekście hasła "łamigłówkę" z polskiego na angielski od Reverso Context: Rozwiąż łamigłówkę w tej wspaniałej przygodowej grze. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja
1.4K Likes, 25 Comments. TikTok video from INFLUENCER24 (@influencer24.pl): "Rozwiążcie tę łamigłówkę i podzielcie się swoimi opiniami w komentarzach! 💡🗨️ #Zagadka #Sfinks #RozwiązywanieZagadek #MózgoweWyzwania #Quiz #LogiczneMyślenie #ZabawaIntelektem #Rozrywka #YTChallenge #dlaciebie #shorts #polska #krakow #wroclaw #poznan #warszawa". oryginalny dźwięk – INFLUENCER24
Pamiętał jaki Yoongi potrafił być zaraz po przebudzeniu. Ledwo kontaktował, był małomówny, ograniczał się tylko do pomruków i raczej Jimin starał się nie wchodzić mu w drogę, wiedząc, że poranek nie zaliczał się do ulubionej pory dnia bruneta.
Tłumaczenia w kontekście hasła "poskładać łamigłówkę" z polskiego na angielski od Reverso Context: Nie powinien być w takim miejscu, to kłopot, z którego Bellick jest zadowolony, próbuje poskładać łamigłówkę.
Empik wiedział jak bardzo lubimy układanki i gry logiczne, dlatego podarował nam trzy świetne łamigłówki, które idealnie nadają się dla dzieci, jak i ich
Znajdź różnicę: prawie niemożliwa łamigłówka dla najbardziej ostrożnych umysłów. Yulia Poterianko Życie 09.11.2023 18:47. Liczba elementów tej układanki zadziwi nawet najbardziej doświadczonych. Zagadki różnicowe mogą być dość proste. Ale tak nie jest. Tylko najbardziej uważni i wytrwali fani takich łamigłówek będą w
Rrttcve. Każda łazienka powinna być przede wszystkim funkcjonalna i dostosowana do oczekiwań wszystkich domowników. Czasami jest to utrudnione przez niewielką powierzchnię do zagospodarowania, na której muszą zmieścić się najważniejsze elementy wyposażenia. Dlatego tak istotne jest posiadanie przemyślanego i dobrego projektu, który jest przysłowiowym kluczem do sukcesu. Jakie powinno być wyposażenie łazienek? Dużą rolę odgrywa zarówno estetyka łazienki, jak i ergonomia, dlatego o te dwie cechy należy bezwzględnie zadbać. Układ wszystkich sprzętów łazienkowych ma ogromne znaczenie, wszystko ma być skrupulatnie zaplanowane. Wbrew pozorom to właśnie małe łazienki wymagają najwięcej uwagi od osób odpowiedzialnych za ich urządzenie. Konieczne jest między innymi zaplanowanie prawidłowych odstępów, co okazuje się łatwiejsze dzięki normie PN-88/B-01058. W większych łazienkach nie ma z tym tak dużego problemu, ale w mniejszych może stanowić prawdziwą i trudną do rozwikłania łamigłówkę projektową. Jako pierwsze jest wyposażenie łazienki w strefę umywalkową, a górna krawędź umywalki powinna znajdować się na wysokości około 80-85 centymetrów nad podłogą. Stawiając na baterię ścienną, należy pamiętać o zamontowaniu jej mniej więcej 20 centymetrów nad umywalką. Pozostaje jeszcze kwestia lustra, bez którego trudno wyobrazić sobie łazienkę, tutaj wymaganą odległością od baterii jest 10-15 centymetrów nad nią. Oczywiście pod warunkiem, że takie położenie zapewni wszystkim domownikom swobodne korzystanie z lustra, o czym decyduje ich wzrost. W razie potrzeby sprawdzi się ruchome lustro, którego wysokość może być dowolnie regulowana pod konkretne oczekiwania. Ważne jest na pewno zachowanie wolnej przestrzeni przed umywalką, mniej więcej o wymiarach 100×70 centymetrów. Jeśli wyposażenie łazienek zakłada obecność szafki pod umywalką, najlepszy rezultat osiąga się wybierając mebel z nóżkami. Wanna, czy prysznic? Wyposażenie łazienek musi być optymalne, zakładać że pomieszczenie może być małe. Jednym z dylematów jest ten dotyczący montażu wanny lub prysznica. Zdania są podzielone, ale ostateczne zależy od powierzchni pomieszczenia. Z tego względu nie zawsze możliwe jest wstawienie wanny, która zwyczajnie nie zmieści się, albo znacząco zaburzy swobodę poruszania się po łazience. Kabina prysznicowa zajmuje o wiele mniej miejsca, dzięki czemu jest bardziej praktyczna i funkcjonalna. Upierając się jednak przy wannie, powinno się zadbać o wolną przestrzeń przed nią, nawet większą niż w przypadku omawianej wcześniej umywalki. Istotny jest przy tym odstęp od innych sprzętów znajdujących się w pomieszczeniu. W przypadku natomiast kabiny prysznicowej należy pamiętać, aby podczas otwierania drzwi nie dochodziło do obijania szafek, czy drzwi wejściowych do łazienki. Zakłada się, że minimalne odstępy od sedesu powinny wynosić 20 centymetrów, a od umywalki mniej więcej 30. Jeśli natomiast chodzi o baterię prysznicową, to powinno się ją zamontować nie wyżej niż 120 centymetrów od podłogi, a deszczownicę około 200-210 centymetrów.
Wyobraźcie sobie następującą sytuację. Drużyna schodzi z boiska – jest 1:4 – albo gorzej – jest 0:5. Dzieci, mimo że bardzo się starały, nie dały rady znacznie lepszemu przeciwnikowi. Albo wręcz przeciwnie – były lepsze. Nie mogły jednak strzelić bramki – a przeciwnikom po prostu wszystko „wpadało”. Może ktoś strzelił samobója, może bramkarz się „nie popisał” może… może… może… „Wynik”, „wygrana”, „przegrana” to poniekąd esencja sportu. Czego byśmy nie mówili i jak byśmy nie dbali o to, by nie przywiązywać do wyniku zbyt wielkiej wagi (co jest szalenie ważne w przypadku młodszych zawodników – pisaliśmy o tym wiele razy i wiele jeszcze napiszemy), dzieci doskonale wiedzą, że przegrały mecz, turniej lub zawody. Kultura „wyniku” czy też filozofia „liczy się tylko wynik” jest ciągle bardzo silna. A zatem obojętnie, jak byśmy nie podchodzili do tematu, dzieci i tak wiedzą, że przegrały – i często bardzo to przeżywają. Stres wzmacniają postawy niektórych rodziców i trenerów, którzy nie kryją rozczarowania czy wręcz jawnie krytykują. Tymczasem w sporcie dzieci nie powinno być miejsca na takie emocje! Nie chcemy jednak pisać Wam o tym, jak powinien być przedstawiany i traktowany wynik, ale co zrobić, kiedy już dziecko doświadczy porażki. Podejście do przegranej mocno różnicuje wszystkich sportowców – starszych i młodszych. Niektórzy znoszą ją całkiem dobrze, podczas gdy dla innych jest bardzo stresująca. Niektórzy młodzi zawodnicy są całkowicie załamani, a słabszy nastrój utrzymuje się jeszcze przez wiele dni po fakcie. Trudno też mieć do nich pretensje – jeśli ktoś poważnie traktuje to, co robi, wkłada w to całe serce, stara się, jak potrafi i mimo wszystko nie osiąga spodziewanych rezultatów. Jest to frustrujące. Co w takim razie robić? Jeśli dziecko mocno odczuwa porażkę – pozwólcie mu na to. Jeśli krzyczy czy płacze, są to prawdziwe emocje, które potrafią być bardzo silne i powinny znaleźć ujście. Nie mówmy dzieciom „Nie pora się mazgaić” czy też „Trzeba być twardym!”. One jeszcze nie mają dobrze wyrobionej kontroli emocji, a takie komentarze tylko zwiększą ich stres, ponieważ przedstawiają je w złym świetle – jako „beksy” czy też „mięczaków”. W tej chwili potrzebują wsparcia, a nie krytyki. Lepiej powiedzieć: „Rozumiem, że możecie być bardzo zdenerwowani i smutni. To normalne w tej sytuacji”. Kolejną istotną kwestią – i jednocześnie często popełnianym błędem – jest zniekształcanie czy też zaprzeczanie zaistniałej sytuacji. Dziecko przegrało – czuje się fatalnie. Mówienie: „Było dobrze, nic się nie stało” albo „Miałeś gorszy dzień, to nie ma znaczenia!”, świadczy tylko o tym, że nie rozumiemy, co to dziecko czuje. Dla młodego sportowca stało się przecież bardzo dużo! Jeśli tak postawimy sprawę, damy mu do zrozumienia, że albo nie doceniamy jego wysiłków, albo ich nie szanujemy – no bo skoro „nic się nie stało”, to znaczy, że to co robi, jest nieważne. Akceptacja zarówno sytuacji (w tym wypadku porażki), jak i emocji, które ta sytuacja wywołała, jest pierwszym, bardzo ważnym krokiem do odrobienia tzw. lekcji, która płynie z przegranej. Pozwala na skonfrontowanie się z nią. Paradoksalnie prowadzi to do poradzenia sobie z nią. Młody człowiek/zawodnik jeszcze tego nie wie, ale od tego ma Was – rodziców, trenerów, nauczycieli. Pomóżcie mu w tym. Akceptując to, co się stało, oraz to, że może odczuwać gniew, złość, smutek, rozczarowanie, pokazujecie, że choć często są to emocje trudne, nawet nieprzyjemne, to są one częścią sportu, a przede wszystkim życia. Pokazujecie, że każdy ma prawo do popełnienia błędów, a dodatkowo można wyciągać z nich wnioski. Nie od dziś wiemy, że bajki Disneya pokazują często skomplikowane sytuacje lub ważne życiowe lekcje w prosty, metaforyczny sposób. W kultowym „Królu Lwie” dostrzegamy scenę, która pomaga nam w zrozumieniu trudnych dla nas sytuacji z przeszłości. Fragment, w którym Simba rozmawia z Rafiki, przyjacielem rodu Mufasy, to nauka wyciągania nauki z wydarzeń, które są za nami. Aby m łody lew poczuł tę lekcję na własnej skórze, R afiki uderza go w głowę kijem, po czym na jego pytanie, co zrobił odpowiada: „To nie ma znaczenia to już przeszłość – można przed nią uciekać lub wyciągnąć z niej jakieś wnioski”. Zamachuje się drugi raz, ale tym razem Simba uchyla się przed uderzeniem kija. Jak zachowywać się w sytuacji porażki? Zaprezentujemy Wam garść praktycznych porad. Po pierwsze – czego nie robić: NIE skupiać się na wyniku! Dzieci powinny czuć, że nie same punkty są najważniejsze, lecz to, że obserwujecie ich rozwój, walkę, chęci i starania. Podkreślajcie to jak najczęściej. Zamiast pytać o wynik – słynne: „Ile było?”, „I jak? Wygraliście?” (gdy na przykład nie było Was na meczu), zamieńcie na pytanie: „I jak Ci się podobał mecz?” albo nawet „I jak tam było na meczu?”, „Jak się bawiłeś?” (gdy nie wiesz o wyniku). Dziecko na tak postawione pytania z dużym prawdopodobieństwem i tak odpowie wynikiem spotkania. Zmieniając to pytanie, pokazujecie, że dla Was, jako rodziców, nie tylko wynik jest ważny, ale też to, jak się bawiło, co mu się podobało, jak bardzo było zaangażowane i co było dla niego trudne. NIE obwiniajcie i/lub NIE oceniajcie! Nie bądźcie źli na dziecko czy też zespół! Mali sportowcy i tak czują się wystarczająco kiepsko. Rozczarowany trener lub rodzic z komentarzami typu: „Naprawdę, mogłeś się bardziej postarać… jestem rozczarowany…” znacznie pogarszają sytuację. NIE obwiniajcie przy dziecku innych zawodników, obarczając ich winą! Wstawki: „To wszystko wina waszego bramkarza” albo „Jakby Janek nie zepsuł tego strzału, to byście wygrali”, są nie na miejscu. NIE „obniżajcie wartości” porażki! Dla dziecka może to być bardzo istotne, więc nie mówcie „Nie ma znaczenia” albo „Nic się nie stało”, lecz „Stało się, rozumiemy twoje samopoczucie, ale wierzymy, że poradzisz sobie z tym, a my Ci w tym pomożemy”. Co robić? Obserwujcie dziecko – zobaczcie, jak się czuje i jak podchodzi do sprawy. Co Wam mówi jego język ciała? Dziecko nie zawsze będzie chciało przyznać się rodzicowi czy trenerowi, że bardzo przeżywa porażkę. Rozmowę rozpoczynajcie od pytań otwartych – aby dzieci/dziecko mogły się wygadać. Poza tym to silny sygnał, że to nie wynik jest dla Was najważniejszy. Pytajcie o to: Jaka część meczu najbardziej wam się podobała, a jaka najmniej? Co wyszło tobie/wam najlepiej? Co wyszło najgorzej – a jeszcze lepiej – nad czym chciałbyś popracować? Czy jesteście zadowoleni z gry? Może z jakichś jej fragmentów? Jak było w obronie? Jak w ataku? Czego się nauczyliście w tym meczu? Co wam dał? Prowadząc w ten sposób rozmowę, nie tylko pokazujecie zawodnikom, że nie wynik, lecz sama gra i zaangażowanie się dla Was liczą, a le też nauczycie ich, jak wyciągać wnioski z porażek i jak mogą one przysłużyć się rozwojowi! Wskazujcie pozytywne elementy, które zauważyliście podczas meczu, turnieju lub zawodów. Na przykład: Bardzo się staraliście! Naprawdę doceniam wasz wysiłek! Jeśli będziecie tak dalej pracować sami zauważycie efekty! Mimo przegranej zauważyłem, że obrona świetnie współpracowała i bardzo dobrze grała! Oby tak dalej! Widziałem, jak wiele serca i wysiłku wkładaliście w grę! Jestem z was dumny! Pewnie, że nie jest miło przegrać – ale okazaliście wspaniałą sportową postawę! To jest dla mnie znacznie ważniejsze! Jeśli któreś dziecko nie wykazało się, grało bez serca czy przekonania – nie wytykajcie go osobiście ani tym bardziej przed kolegami. Wyrażajcie za to nadzieję, że w przyszłości będzie lepiej, i wiarę w to, że następnym razem da z siebie wszystko. Pamiętajcie, że pozytywna motywacja jest znacznie skuteczniejsza niż negatywna, a mówienie „Wierzę, że tym razem dasz z siebie wszystko! Wierzę, że potrafisz!” jest znacznie lepsze niż „Tym razem, Kowalski, tego tak nie zepsuj!”. Warto też pytać dzieci, czy nauczyły się może czegoś, co może się im przydać poza sportem – na przykład w domu czy w szkole. Truizmy pod tytułem „porażka wzmacnia” czy „upadamy, by się podnosić” zna każdy – ale to właśnie na polu sportu można je dzieciom pokazać w praktyce, nauczyć odporności psychicznej i umiejętności wyciągania wniosków – realizując tym samym w piękny sposób wychowawczą i edukacyjną funkcję sportu. Co z naszym nastawieniem? Czy nie zastanawiało Was kiedyś, dlaczego niektóre dzieci będą próbowały nawet dwadzieścia razy wykonać jakieś trudniejsze zadanie, a inne poddadzą się po pierwszej nieudanej próbie? Co sprawia, że niektóre bywają uparte w dążeniu do wytyczonego celu, a inne odpuszczają, gdy tylko napotkają pierwszą przeszkodę? Pozwólcie, że przy okazji tego rozdziału pokażemy Wam nieco inne niż zazwyczaj spotykane spojrzenie na radzenie sobie z trudnościami. I podobnie jak to często bywa w życiu, tutaj inspiracją też były… dzieci! Wspomniana już przez nas dr Carol Dweck przeprowadziła eksperyment. Zaproszono do niego grupę 10-latków, których zadaniem było rozwiązywanie coraz to trudniejszych dla nich łamigłówek. W pewnym momencie, ku zaskoczeniu osób dorosłych, jeden z chłopców, gdy dostał do rozwiązania trudną łamigłówkę, powiedział: „Kocham wyzwania!”, a inny podsumowując zadanie, które wykonywał, stwierdził: „Wie pani co, właśnie liczyłem na to, że czegoś się nauczę”. W kolejnej podobnej sytuacji, gdy dzieci mogły wybrać i rozwiązywać znów dosyć łatwą zagadkę/łamigłówkę lub spróbować zmierzyć się z tą trudniejszą, część z nich wybrała drugą opcję. Aby zobaczyć, co za tą decyzją stoi, a ż „korci” zapytać, dlaczego tak wybrały. Jedna z dziewczynek odpowiedziała z entuzjazmem: „Ale będzie frajda, jak się z tym uporam!”. Widziała więc, to, czego mogło brakować dzieciom wybierającym opcje pozostania przy łatwiejszym zadaniu – wyzwanie i radość, że może spróbować je pokonać. Widziała też coś więcej na temat naszych zdolności umysłowych, a raczej pewnego podejścia do nich. Jak pisze Pani Dweck: „Myślę, że inteligencja to coś, na co trzeba zapracować. Nie dostajemy jej w prezencie. Większość dzieci nie podniesie ręki w szkole, żeby odpowiedzieć na pytanie, jeśli nie zna odpowiedzi, ale ja zazwyczaj to robię, bo jeśli nie będę miała racji, to nauczyciel mnie poprawi. A czasem podnoszę rękę po prostu po to, żeby zapytać – Jak mam to rozwiązać? – albo poprosić o pomoc, bo czegoś nie rozumiem. I tak, rozwijam swoją inteligencję”. Co takie podejście ma wspólnego z omawianym tematem? To, w jaki sposób będziemy reagować na niepowodzenia (różnego typu), będzie wypływać z naszego nastawienia. Dzieci, które po porażce chciały dalej próbować, prezentowały nastawienie na rozwój. Opiera się ono na założeniu, że cechy (między innymi inteligencję, talent, zdolności), z którymi każdy z nas się rodzi, są tak naprawdę punktem wyjścia. Ważnym, ale nie ostatecznym. Możemy je rozwijać poprzez pracę. Nasze zaangażowanie, wytrwałość, wysiłek, jaki wkładamy w realizację zadania, będzie tu odgrywać kluczową rolę. Osoby, które wychodzą z takiego założenia, postrzegają popełniane błędy jako niezbędny element rozwoju. Poprzez porażkę, przegraną, niepowodzenie po prostu się uczą. Wiedzą, potrafią wtedy więcej – mają informację zwrotną, co poprawić, na co zwrócić uwagę, w czym są dobre. Porażka ich nie definiuje, to znaczy, że nie odbierają jej jako osobistej klęski, że „coś jest ze mną nie tak”. To raczej myśl „jeśli chcę być w czymś coraz lepszy/-a, błędy mogą mi się przytrafić”. W jaki sposób możecie rozwijać to nastawienie u swojego dziecka: często pytajcie „Czego się dziś nauczyłeś?”, „Nad czym pracowałeś?”; podkreślacie w ten sposób wysiłek i refleksję nad własnym doświadczeniem; rozmawiajcie o umiejętnościach, o które wzbogaciło się dziecko poprzez pracę, czas i swoje zaangażowanie; pokażcie progres (gdzie było na skali tej umiejętności rok temu, a gdzie jest teraz); pokazujecie, że „nie urodziło” się z tą umiejętnością, ale pracowało nad tym, żeby się rozwinąć; pokazujcie, omawiajcie z dziećmi historie swoje i najbliższych, kiedy do czegoś dążyliście i osiągnęliście to poprzez swoje pełne zaangażowanie; pokażcie, ile czasu Wam to zajęło; zwróćcie uwagę na trudności, pomyłki na tej drodze – ile one Wam dały, co wniosły do tej historii; chwalcie niekoniecznie za wynik, a le za wysiłek, który widzieliście u dziecka, jego determinację czy to, jak różnymi sposobami, metodami próbowało dojść do celu i nie poddawało się za pierwszym razem, gdy mu nie wyszło. Poznaj książki autorów! Dla dorosłych i dla dzieci!
W całej historii szachy były kilkakrotnie rewolucjonizowane. Pod koniec XIX wieku pierwszy mistrz świata Wilhelm Steinitz sprowokował swoich przeciwników do energicznych ataków i położył podwaliny pod szachy pozycyjne. W połowie XX wieku szósty mistrz świata Michaił Botwinnik zaczął poświęcać ogromną ilość czasu na przygotowanie fizyczne i szachowe przed turniejami i meczami, zapowiadając erę ścisłego szachowego profesjonalizmu. W latach 70., w dużej mierze pod wpływem jedenastego mistrza świata Roberta Jamesa Fischera, teoria otwarcia przeszła ogromne zmiany. Wprowadzono nowe systemy otwierania i odkryto nowe pomysły w starożytnych systemach otwierania, demonstrując niewyczerpaną naturę szachów. Jednak nic innego nie zrewolucjonizowało szachów tak bardzo, jak pojawienie się silników szachowych komputerowych. W dzisiejszych czasach nawet najwięksi nowicjusze znają terminy „Stockfish” i „Rybka” (zwłaszcza gdy wykrzykują swoje imiona na czatach online podczas dopingowania partii czołowych szachistów). Nawet komputer szachowy w telefonie komórkowym jest dziś silniejszy niż arcymistrz. Nic dziwnego, że gracze zaczęli ich używać jako narzędzia i uczyć się od nich. Mimo że wszyscy traktujemy komputerowe silniki szachowe jako coś normalnego i używamy ich na co dzień, większość z nas nie jest zaznajomiona z wyzwaniami i problemami, z którymi musiały się zmierzyć poprzednie pokolenia, aby je stworzyć. Kto wymyślił pierwszy komputerowy silnik szachowy? Jak długo trwało, zanim komputery stały się silniejsze od ludzi? Jaka jest różnica między klasycznymi komputerowymi silnikami szachowymi a Alpha Zero firmy Google? W tym artykule odpowiemy na te pytania i przyjrzymy się bliżej historii silników szachowych komputerowych. XVIII WIEK: TURCJA W 1769 francuski iluzjonista Francois Pelletier występował przed Marią Teresą z Austrii w pałacu Schönbrunn w Wiedniu. Wśród gapiów był węgierski wynalazca i pisarz Wolfgang von Kempelen. Zainspirowany występem Pelletiera, Kempelen natychmiast zaczął budować wynalazek, który później stał się jednym z najbardziej znanych oszustw w całej historii. W następnym roku, w 1770, dokładnie w tym samym miejscu Kempelen wystawił Turka – pierwszy w historii automat do gry w szachy. Jego skomplikowana konstrukcja składała się z kilku przedziałów z różnymi mechanizmami operacyjnymi. Zawierał naturalnej wielkości model człowieka ubranego w tradycyjne orientalne stroje (stąd jego nazwa). Turek potrafił samodzielnie grać w szachy i pokonywać ludzkich przeciwników. Był nawet w stanie rozpoznać nielegalne ruchy i zmusić przeciwników do ich wycofania. Na jednej wystawie rozwiązał nawet trudną łamigłówkę rycerską wokół planszy. Był tylko jeden problem. To wszystko było fałszywe. Nie Turek wykonywał wszystkie ruchy. Był w nim ukryty człowiek. Automat mechaniczny Turk. (źródło zdjęć: chessentials) Widzisz, podczas budowy Kempelen przewidział kilka ukrytych przegródek, wystarczająco dużych, by zmieściły się osoby dorosłe. Zrobił nawet przesuwane korytarze, przez które człowiek mógł przejść z jednego przedziału do drugiego. Ważne było zachowanie iluzji – przed każdą wystawą Kempelen zapraszał publiczność do obejrzenia automatu, podczas którego operator maszyny pozostawał w ukryciu. I to zadziałało? Kempelen podróżował po Europie, prezentując swój wynalazek do 1804 roku. Po jego śmierci maszyna zmieniła kilku właścicieli i kontynuowała grę w szachy do 1854 roku, kiedy pożar w Filadelfii przypieczętował jej los. To zdumiewające, że za życia Turka nikt nie zdał sobie sprawy z oszustwa. Tak więc pierwszy komputerowy „silnik” szachowy był wielkim sukcesem komercyjnym. Jeśli jednak pominiemy kilka podobnych automatów, rozwój silników szachowych utknął w martwym punkcie na następne 100 lat. Prawdziwy przełom nastąpił dopiero na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. I podobnie jak w przypadku wielu innych osiągnięć technologicznych, rolę katalizatora spełniło ważne wydarzenie historyczne.
Łamigłówki lubi praktycznie każdy z nas. Czy nie przynosi nam to zadowolenia, gdy jesteśmy w stanie rozwiązać jakąś bardzo trudną łamigłówkę? Nie tylko my tak mamy. W tego typu gry chętnie grają całe rodziny. Łamigłówki na spotkaniach rodzinnych Często nie mamy pomysłu na to, jak zaaranżować nasze spotkania rodzinne. Zazwyczaj nasze rodziny składają się z osób w różnym wieku. Są starsi, ale i dzieci. Jak zorganizować im rozrywkę, by każda z tych osób czuła się dobrze? Nie jest to łatwe zadanie. Jednak mamy jedno bardzo proste i skuteczne rozwiązanie. Wystarczy po prostu kupić łamigłówkę. Każdy z nas lubi bawić się w odgadywanie i rozwiązywanie łamigłówek. Niezależnie od tego ile mamy lat, tego typu rzeczy zawsze nas ciekawią. Obecnie łamigłówki sklep ma najróżniejsze. Dobrze jest wybrać takie, które są łatwe w odbiorze i przyswajalne. Jeśli chcemy by udział w tego typu rozrywce brała cała rodzina, to łamigłówka musi być dostosowana do każdego z jej członków. Ile kosztują takie łamigłówki? Nie można tego tak naprawdę uogólnić. Najprostsze jesteśmy w stanie zakupić już za kilka złotych. Są jednak i takie, które będą nas kosztowały kilkaset złotych. Tak naprawdę to tylko i wyłącznie nasz wybór, którą postanowimy zakupić. By każdy członek rodziny bawił się dobrze, możemy pomyśleć również o rozgraniczeniu. Warto zakupić łamigłówki, które są przeznaczone dla dzieci, by mogły się one bawić w swoim towarzystwie. Natomiast dla dorosłych fajnie będzie zakupić coś trudniejszego i bardziej wymagającego. Łamigłówki potrafią wciągnąć każdego z nas. Chęć rozwiązania jakiegoś trudnego zadania drzemie w każdym z nas. Każdy chciałby znać rozwiązanie i to jako pierwszy. Dlatego taka gra zmuszająca nas do myślenia, ale i lekko do rywalizacji, będzie świetna na spotkanie z rodziną.
Chiński przywódca Xi Jinping nie ukrywa, że zamierza konkurować z Zachodem na polu innowacji. Stąd pomysł na kolejną rewolucję: po komunistycznej, następnie prorynkowej ma nastąpić trzecia - zmiana technologiczna. Alegoria szybkiego rozwoju chińskiej klasy średniej: Fan Bingbing, najsłynniejsza aktorka ChRL, ma do zapłacenia ok. 130 mln dolarów podatku (Ivaj Aicrag, CC BY-NC) W grudniu tego roku przypada 40. rocznica zapoczątkowania prorynkowych reform w Chinach przez ich wizjonera Deng Xiaopinga. W kraju poprzednio autarkicznym, odizolowanym, za to niesionym podsycanym odgórnie rewolucyjnym wigorem, zaproponowano „nową rewolucję” – walkę o wzrost gospodarczy. Spowodowała ona gruntowną zmianę oblicza kraju, a równocześnie tak bardzo zmieniła jego międzynarodową rangę, że obecnie wszystko, co się dzieje w Państwie Środka, ma wymiar globalny. Budowa potęgi po cichu Drugiego kluczowego zwrotu dokonał ten sam Deng Xiaoping w początkach 1992 r., odpowiadając natychmiast na nową sytuację geostrategiczną, jaką spowodował rozpad ZSRR. Zgodnie z chińska modłą – nie mówiąc tego wprost – przestał reformować w Chinach „realny socjalizm”, jak to jeszcze robiono w latach 80., i podyktował swym następcom polityczny testament (później zniknął ze sceny politycznej, zmarł w lutym 1997 r.). Nakazał komunistycznym z nazwy Chinom zaangażować się w globalizację i wejść na globalne rynki. W związku z tym, że rynki były już niemal wyłącznie kapitalistyczne, dodał też, żeby naśladować wynaleziony w Japonii i stosowany w tamtym regionie model gospodarki prorozwojowej (developmental state). W szczególności wskazał na Singapur. Podkreślił przy tym, by robić to ostrożnie, uważnie i nie wyskakiwać przed szereg, jako że Chiny były jeszcze wtedy krajem na dorobku. Nakazał więc Państwu Środka budować potęgę po cichu. To też się udało, podobnie jak wiele innych, kreatywnych pomysłów Denga, jak przykładowo formuła „jeden kraj, dwa systemy”, służąca wchłonięciu Hongkongu, czy zasady merytokracji, a więc oświeconych i dobrze przygotowanych elit, które miały rządzić Chinami kolektywnie. Jednoosobowe przywództwo przyniosło bowiem wcześniej opłakane skutki w przypadku „cesarskiego” z natury Mao Zedonga. Zmiana w wydaniu Xi Spuścizna Deng Xiaopinga waży na dzisiejszej chińskiej rzeczywistości, a jednak lider „piątej generacji przywódców” (to też terminologia zaproponowana przez Denga), czyli szef partii, państwa i armii Xi Jinping, rządzący do końca 2012 r., najwyraźniej postanowił niektóre aspekty teorii i pomysłów Deng Xiaopinga podważyć. Zdecydowanie zanegował zasadę rządów kolektywnych, wprowadzając ponownie formułę jedynowładztwa – własnego. Zanegował także poprzednią strategię budowania potęgi państwa po cichu, wychodząc z kolejnymi asertywnymi projektami w wydaniu chińskich władz, począwszy od niebywałego geostrategicznego projektu z 2013 r., mówiącego o budowie dwóch Jedwabnych Szlaków: lądowego i morskiego, na które nawet we wstępnej fazie postanowiono skierować środki w wysokości 1,4 biliona dolarów. To suma kilkanaście razy większa niż kwota, którą przeznaczyli Amerykanie na Plan Marshalla, czyli projekt odbudowy Europy po zniszczeniach II wojny światowej. Wszystko to razem sprawia, że jedna z najwybitniejszych amerykańskich specjalistek od spraw współczesnych Chin, Elizabeth C. Economy, z renomowanej Rady ds. Stosunków Zagranicznych, która wcześniej dała się poznać z wielu cenionych ekspertyz i znakomitego, wnikliwego tomu poświęconego udokumentowaniu opłakanego stanu chińskiego środowiska naturalnego spowodowanego ekspansywnymi reformami, wystąpiła z kolejnym autorskim tomem, stawiając w nim tytułową tezę, że to co robi obecnie Xi Jinping, to nic innego, jak „trzecia rewolucja” (The Third Revolution) za komunistycznej dynastii spod znaku KPCh. Pierwsza, maoistowska, była komunistyczna. Druga, dengowska, była prorynkowa. Natomiast trzecia, ta w wydaniu Xi, ma znamiona technologiczno-informatycznej i innowacyjnej. Czy się uda? Jest chyba jeszcze za wcześnie, by odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Owszem, co autorka dokumentuje w tej pracy wyjątkowo przejrzyście i wnikliwie, Xi Jinping zdecydowanie stawia na innowacyjność i sam jest kreatywny, wnosząc nowe pomysły i koncepcje. Obok wyzwań związanych z Jedwabnymi Szlakami (Belt and Road Initaitive – BRI) są to przede wszystkim „dwa cele na stulecie”. Najpierw – na stulecie KPCh, czyli do połowy 2021 r. – ma nastąpić oparcie nowego chińskiego modelu rozwojowego na klasie średniej i kwitnącym rynku wewnętrznym, a nie na eksporcie, jak było dotychczas. Natomiast gdyby się wszystko powiodło, to na drugie stulecie – proklamowania ChRL, czyli do października 2049 r. – w Chinach ma dojść do „wielkiego renesansu”, którego warunkiem sine qua non jest oczywiście pokojowe zjednoczenie organizmów chińskich, bo są przecież dwa: ChRL i Tajwan. Od ilości do jakości Do powyższych planów, na ostatnim XIX zjeździe KPCh w październiku 2017 r., Xi Jinping dodał jeszcze jedną datę, pośrednią – 2035, do kiedy to – zgodnie z jego założeniami – Chiny mają przekroczyć jeszcze jeden ważny próg i stać się społeczeństwem innowacyjnym. Ma się to stać w efekcie implementacji wcześniejszego i ambitnego planu, zwanego Made in China 2025, któremu amerykańska autorka, a w ślad za nią władze USA, poświęcają stosunkowo najwięcej uwagi. Chodzi bowiem o to, że Xi Jinping i jego akolici nawet nie ukrywają, że zamierzają konkurować z Zachodem, a nawet pokonać go w jeszcze jednej dziedzinie. Obok gospodarki i finansów, chcą jeszcze postawić mu trzecie wyzwanie i brylować na świecie nowoczesnymi technologiami i innowacyjnością. Jak tego dokonać przy tradycyjnym chińskim systemie nauczania, opartym na pamięciowym wkuwaniu serwowanych tez – kiedyś konfucjańskich, teraz wymieszanych z hasłami marksistowskimi – pyta autorka? Toteż drugim, nadrzędnym przedmiotem jej analizy, obok opisu dokonujących się zmian w dziedzinie wysokich technologii i zarządzania nimi, jest w tym tomie właśnie kwestia nauki, oświaty i kreatywności. Bez dokonania przełomu w tych dziedzinach trudno być wszak „numerem jeden” na świecie, do którego w ramach opisywanej „trzeciej rewolucji” przywódcy chińscy aspirują. Chcąc jednak te aspiracje zamienić w czyn, muszą nie tylko dokonać przewrotu w oświacie – dlatego tak często wysyłają delegacje do Finlandii, mającej według rankingów najlepszy taki system na świecie – ale też pokonać próg bodaj najtrudniejszy do przebycia, czyli przejść od ilości do jakości. Elizabeth C. Economy podkreśla – i na wiele sposobów udowadnia – iż dzieje się w Chinach pod tym względem wiele pozytywnego i znaczącego. Jednocześnie – co wydaje się wręcz zdumiewające – zupełnie nie odnotowuje chińskich przewag konkurencyjnych w jednej dziedzinie, w której mają one niemal światowy monopol, a mianowicie w wydobyciu i obróbce rzadkich pierwiastków (rare earth), co do których panuje powszechne przekonanie, iż stanowią podstawę wszelkiego dalszego postępu technologicznego. To przeoczenie autorka kompensuje rozważaniami nad innym, już wcześniej znanym obszarem zainteresowań. To dalszy, uaktualniony opis, tego, co się dzieje w Chinach, jeśli chodzi o zniszczenia ekologiczne (koncentruje się na smogu w miastach i czystym powietrzu oraz wodzie) i w sferze ochrony środowiska. Wykazuje, posługując się danymi i statystykami, że jeśli chodzi o przechodzenie na alternatywne źródła energii, a nawet samochody elektryczne, Chiny szybko wyrastają na światowego lidera. Coraz więcej inwigilacji Ciekawa i wnikliwa analiza amerykańskiej autorki, często jeżdżącej do Chin i mającej bezpośredni kontakt z tamtejszymi elitami, posiada jednakże pewną zasadniczą skazę literatury zachodniej. Otóż jest bardzo krytyczna wobec tamtejszej rzeczywistości, a nierzadko stanowi projekcję naszych wrażeń, spostrzeżeń i sądów dotyczących zmian w Państwie Środka. Natomiast poglądy samych Chińczyków na te same zagadnienia czy wyzwania, które analizuje autorka – jak szybki wzrost klasy średniej szacowanej na ponad 200 mln osób, zadłużenie przedsiębiorstw państwowych, skażenie środowiska naturalnego, kontrola cyberprzestrzeni, traktowane są jako uzupełniające lub uzasadniające tezy zachodnie. Stąd bierze się przewaga cytowanych poglądów dysydentów, czy osób niepokornych względem chińskiego reżimu. Co do jednego można się jednak z Economy zgodzić. Chiny w „epoce Xi Jinpinga” (nie wiadomo, jak długo będzie trwała, bo odrzucił wobec siebie wymóg dwóch 5-letnich kadencji, narzucony kiedyś przez Deng Xiaopinga) stają się coraz bardziej autorytarne, a społeczeństwo jest poddawane coraz większej presji czy nawet inwigilacji – także za pomocą najnowocześniejszych technologii. To czas ponownej centralizacji i odgórnie narzucanej woli politycznej, bez względu na skutki ekonomiczne, społeczne czy inne. To zarazem bezprecedensowa akcja walki z korupcją, nierzadko sprawiająca wrażenie walki z oponentami politycznymi. Jak to pogodzić z wielkimi ambicjami powrotu do świetności chińskiej cywilizacji, a nawet jej „wielkiego renesansu”? Jak dokonać prawdziwego przełomu i „trzeciej rewolucji” w społeczeństwie odgórnie kontrolowanym i przymuszanym do podległości sztywnemu partyjnemu kanonowi? Jak być kreatywnym w społeczeństwie gdzie wolność i tym samym kreatywność są albo negowane, albo sekowane, albo wyrzucane poza nawias? Jak zwykle w historii, Chiny znowu stanowią łamigłówkę i zagadkę trudną do rozwikłania. Economy dużo w swej pracy wyjaśnia i dużo dokumentuje, ale odpowiedzi – jak wielu innych ekspertów – na te pytania nie daje. Czy będą je mieli chińscy przywódcy, ostatnio ponownie deliberujący za jeszcze bardziej niż dotąd zamkniętymi drzwiami? Czas pokaże. Natomiast to, co robią i co zrobią, będzie miało jak najbardziej globalny wymiar, bo przecież mowa o drugiej gospodarce świata z pretensjami do bycia pierwszą. Chiński smok, po czterech dekadach niezwykle udanych reform, jest już na tyle wielki, że kiedy kichnie, ściany światowego ładu zadrżą. Dlatego warto wiedzieć, w jakiej on jest kondycji. Omawiana, aktualna i pełna ciekawych detali praca dobrze temu celowi służy.
trudną łamigłówkę jaki to przypadek